poniedziałek, 19 października 2015

Cesarka , czyli utrata czegoś…(zróbcie sobie do tego kawkę i usiądźcie wygodnie)



Cesarkę miałam w lutym 2013 roku. Na samą myśl mnie trzęsie i to nie dlatego, że źle ją zniosłam, wręcz przeciwnie po 12 godzinach wstałam, wzięłam prysznic i zajęłam się dzieckiem. Ból był znośny, więc szybko się rozruszałam i po powrocie do domu od razu wstawiłam pranie :) Chodzi o całość, a zwłaszcza o psychikę. Zaczęło się o 1 w nocy z soboty na niedzielę. Ja sama na porodówce. Szczęściara pomyślałam, będę mieć dobrą opiekę, jednak rzeczywistość okazała się inna. Przyjechałam bez akcji skurczowej, po prostu odeszły mi w domu wody, więc szanowna ekipa stwierdziła niech mąż jedzie się wyspać NA PEWNO do rana nic się nie ruszy, więc mąż posiedział jeszcze trochę i pojechał się wyspać, bo ja rzekomo też miałam spać. Los chciał, że pół godziny później zaczęły się skurcze, ok nie jest źle pomyślałam.
Położne były dwie, czyli najpierw jedna, a potem druga. Jedna fajna, druga w pracy za karę. Cóż i tak bywa. Akcja szła szybko jak na pierwszy poród. Na tyle szybko, że ból mnie omotał w swoje palce zanim zdołałam zadzwonić po męża. Byłam sama w tym bólu. Położna ta „lepsza” przyszła, dała zastrzyk, potem czopek, kazała chodzić, przyniosła piłkę do skakania kazała się bujać na boki i poszła. Wlazłam ledwo na tą piłkę, zaczęłam się bujać i prawie z niej zleciałam. Chodzić nie byłam w stanie, dostałam gaz rozweselający, ale nie potrafiłam nim oddychać. Ból był tak okropny, że nie panowałam nad oddechami, a przecież chodziłam do szkoły rodzenia i miałam to w jednym paluszku. Jednak w bólu nic nie jestem w stanie zrobić, a nie ma nikogo kto by mnie pilnował, żeby ogarniać oddechy. Zamiast oddychać z bólu wstrzymywałam oddech i uwierzcie mi myślałam, że umrę. Dostałam tylko ochrzan od tej „gorszej”, że źle oddycham tym gazem i czemu jeszcze po męża nie zadzwoniłam! Myślałam, że ją zabije, no ale ona była na lepszej pozycji, bo ja się ruszyć nie mogłam. Udało mi się wykręcić numer do męża i po skurczu wydukać, że ma być szybko. No i wieki zanim dojechał. Oczywiście cała akcja szła szybko, bo od 2.30 skurcze, a o 6 już parte. Mąż był po 5 dopiero! Dla mnie te 2.5h trwało wieki. Rozwarcie miałam sprawdzone dwa razy, a KTG ani razu, i szczerze powiem, że nie pamiętam czy słuchały tętna dziecka. O 6 mąż poleciał powiedzieć, że mam parte i wyobraźcie sobie, że żadna nie przyszła! Tylko usłyszałam, że zaraz przyjdą, więc zaczęłam przeć sama na łóżku.
Nowa zmiana przyszła po 7 i sami byli w szoku, że od 6 mam parte i nikogo nie było, od razu do KTG zbadać tętno podłączyli. Nowy lekarz zapytał, czy mnie lekarz nocny badał, a ja że nie było go ani razu tylko przy przyjęciu, więc zaczęła się szybka akcja. Położna mnie zbadała i mówi, że mały jest źle ułożony i nie zszedł w ogóle do kanału, więc lekarz sprawdził i padły słowa: „Dajemy jej 15 minut i wołajcie anestezjologa”, a ja jakbym dostała po twarzy. Sama na porodówce całą noc, dwie położne, lekarz na telefon w dyżurce chrapiący, 3 osoby, profesjonaliści i nikt nie wiedział, nikt nie czuł, że mały się nie wstawił! Jasne męczyłam się krótko, ale aż mi niedobrze jak pomyślę, że przecież mógł się nie dotlenić przez tych fachowców, a z drugiej strony urodziłabym go sama na łóżku, gdyby z kolei był dobrze wstawiony, bo żadna szanowna nie przyszła! Dostałam zgodę do podpisania na cc, której nie chciałam podpisać, ale wyjścia nie miałam, dobrze że mąż był ogarnięty i mnie przegadał. Usilnie 15 minut próbowałam urodzić, a czas uciekał. Różne pozycje i nic. Dali zastrzyk na zatrzymanie skurczy i zawieźli na salę.
Zanim przyszedł anestezjolog to skurcze wróciły, ale że trafiłam na super fachowca to znieczulił mnie w sekundę, choć byłam tak napuchnięta wodą, że zwątpił że mu się uda od razu. No i uff zrobiło się miło, ból przeszedł, ja sobie leżałam i czekałam niezupełnie świadoma co się dzieje. No i 0 8.25 usłyszałam płacz, łezka się zakręciła, mogłam dać tylko buziaka i do widzenia. Mąż za drzwiami czekał i dostał na ręce:) Jak już mnie ogarnęli i pojechałam na położnictwo to po niedługim czasie doprosiłam się żeby go przywieźli i próbowałam nakarmić, ale miałam nie wstawać tylko ewentualnie na bok się obrócić co było wręcz niewykonalne po cięciu, ale jakoś poszło. Mąż poprosił położną, żeby pomogła się ssakowi przyssać, więc wpadła włożyła mu cyca do buzi i poszła, a on go wypluł. Koniec końców jakoś sobie poradziliśmy z karmieniem.
Mąż był cały dzień ze mną, bo ja do 20 miałam zakaz wstawania. Ogarniał małego w sumie 4025g to kawał chłopa:) Potem pomógł mi się wykąpać i zostałam sama, jednak bardzo dobrze zniosłam operację i wstawałam z niewielkim problemem. Wszystko ładnie się goiło, a że mały miał podwyższone CRP to wyszliśmy dzień później. Laktacja się rozkręciła od razu, żadnych rzekomych problemów, że niby po cc nie było. Może to dlatego, że nic nie czytałam o cc, bo jechałam rodzić naturalnie. Jedyny problem to moje okropnie bolące sutki, bo mały ssak je tak załatwił, że przez miesiąc płakałam jak go miałam karmić. Maści, swoje mleko, nakładki silikonowe przerobiłam, coś tam pomogło, najbardziej nakładki, bo się wygoiły trochę i było już tylko lepiej.
Cała cesarka jeżeli chodzi o stronę fizyczną bez zarzutu. Jednak moja psychika ucierpiała strasznie. Nie czułam, że urodziłam dziecko. Pierwsze dni leżałam w łóżku, a synek obok w łóżeczku, a ja czułam że to obce dziecko. Marzyłam żeby ktoś je zabrał, żeby już nie płakało. Przeszłam nawał pokarmu z bólem i temperaturą, ale mąż ogarnął sytuację w 2h i było ok. Mogłam wykarmić bliźniaki. Jak tego słynnego 3, czy 5 dnia po porodzie zaczęły szaleć hormony i załączył się płacz tak przez 1,5 miesiąca wyłam codziennie, a mąż dzielnie to znosił, aż któregoś wieczoru chyba miał już mnie dość (czego to babsko wyje) i chyba nieświadomie mnie tak rozśmieszył, że dostałam ataku śmiechu i wszystko mi przeszło:) Jednak z strefą emocjonalną odnośnie cesarki miałam problem dopóki nie urodziłam siłami natury córki dwa lata po cesarce. Jak koleżanki rozmawiały o porodzie to ja się wyłączałam, bo przecież ja nie wiem co to jest poród naturalny, tak mnie to bolało. I to nie wkręcałam sobie niczego, nie nakręcałam się, bo wiem że niektóre marzą o cesarce, ja po prostu tak to psychicznie źle zniosłam, i wiem że tylko zrozumieją to takie osoby, które to przeżyły, bo to jak strata czegoś, jak dla mnie świadectwa kobiecości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz