Cesarkę miałam
w lutym 2013 roku. Na samą myśl mnie trzęsie i to nie dlatego, że źle ją zniosłam,
wręcz przeciwnie po 12 godzinach wstałam, wzięłam prysznic i zajęłam się dzieckiem.
Ból był znośny, więc szybko się rozruszałam i po powrocie do domu od razu
wstawiłam pranie :)
Chodzi o całość, a zwłaszcza o psychikę. Zaczęło się o 1 w nocy z soboty na
niedzielę. Ja sama na porodówce. Szczęściara pomyślałam, będę mieć dobrą opiekę,
jednak rzeczywistość okazała się inna. Przyjechałam bez akcji skurczowej, po
prostu odeszły mi w domu wody, więc szanowna ekipa stwierdziła niech mąż jedzie
się wyspać NA PEWNO do rana nic się nie ruszy, więc mąż posiedział jeszcze
trochę i pojechał się wyspać, bo ja rzekomo też miałam spać. Los chciał, że pół
godziny później zaczęły się skurcze, ok nie jest źle pomyślałam.
Położne były
dwie, czyli najpierw jedna, a potem druga. Jedna fajna, druga w pracy za karę.
Cóż i tak bywa. Akcja szła szybko jak na pierwszy poród. Na tyle szybko, że ból
mnie omotał w swoje palce zanim zdołałam zadzwonić po męża. Byłam sama w tym
bólu. Położna ta „lepsza” przyszła, dała zastrzyk, potem czopek, kazała chodzić,
przyniosła piłkę do skakania kazała się bujać na boki i poszła. Wlazłam ledwo
na tą piłkę, zaczęłam się bujać i prawie z niej zleciałam. Chodzić nie byłam w
stanie, dostałam gaz rozweselający, ale nie potrafiłam nim oddychać. Ból był
tak okropny, że nie panowałam nad oddechami, a przecież chodziłam do szkoły rodzenia
i miałam to w jednym paluszku. Jednak w bólu nic nie jestem w stanie zrobić, a
nie ma nikogo kto by mnie pilnował, żeby ogarniać oddechy. Zamiast oddychać z
bólu wstrzymywałam oddech i uwierzcie mi myślałam, że umrę. Dostałam tylko
ochrzan od tej „gorszej”, że źle oddycham tym gazem i czemu jeszcze po męża nie
zadzwoniłam! Myślałam, że ją zabije, no ale ona była na lepszej pozycji, bo ja
się ruszyć nie mogłam. Udało mi się wykręcić numer do męża i po skurczu
wydukać, że ma być szybko. No i wieki zanim dojechał. Oczywiście cała akcja
szła szybko, bo od 2.30 skurcze, a o 6 już parte. Mąż był po 5 dopiero! Dla
mnie te 2.5h trwało wieki. Rozwarcie miałam sprawdzone dwa razy, a KTG ani
razu, i szczerze powiem, że nie pamiętam czy słuchały tętna dziecka. O 6 mąż
poleciał powiedzieć, że mam parte i wyobraźcie sobie, że żadna nie przyszła!
Tylko usłyszałam, że zaraz przyjdą, więc zaczęłam przeć sama na łóżku.
Nowa zmiana
przyszła po 7 i sami byli w szoku, że od 6 mam parte i nikogo nie było, od razu
do KTG zbadać tętno podłączyli. Nowy lekarz zapytał, czy mnie lekarz nocny
badał, a ja że nie było go ani razu tylko przy przyjęciu, więc zaczęła się
szybka akcja. Położna mnie zbadała i mówi, że mały jest źle ułożony i nie
zszedł w ogóle do kanału, więc lekarz sprawdził i padły słowa: „Dajemy jej 15
minut i wołajcie anestezjologa”, a ja jakbym dostała po twarzy. Sama na
porodówce całą noc, dwie położne, lekarz na telefon w dyżurce chrapiący, 3
osoby, profesjonaliści i nikt nie wiedział, nikt nie czuł, że mały się nie
wstawił! Jasne męczyłam się krótko, ale aż mi niedobrze jak pomyślę, że
przecież mógł się nie dotlenić przez tych fachowców, a z drugiej strony
urodziłabym go sama na łóżku, gdyby z kolei był dobrze wstawiony, bo żadna
szanowna nie przyszła! Dostałam zgodę do podpisania na cc, której nie chciałam
podpisać, ale wyjścia nie miałam, dobrze że mąż był ogarnięty i mnie przegadał.
Usilnie 15 minut próbowałam urodzić, a czas uciekał. Różne pozycje i nic. Dali
zastrzyk na zatrzymanie skurczy i zawieźli na salę.
Zanim
przyszedł anestezjolog to skurcze wróciły, ale że trafiłam na super fachowca to
znieczulił mnie w sekundę, choć byłam tak napuchnięta wodą, że zwątpił że mu
się uda od razu. No i uff zrobiło się miło, ból przeszedł, ja sobie leżałam i
czekałam niezupełnie świadoma co się dzieje. No i 0 8.25 usłyszałam płacz, łezka
się zakręciła, mogłam dać tylko buziaka i do widzenia. Mąż za drzwiami czekał i
dostał na ręce:)
Jak już mnie ogarnęli i pojechałam na położnictwo to po niedługim czasie
doprosiłam się żeby go przywieźli i próbowałam nakarmić, ale miałam nie wstawać
tylko ewentualnie na bok się obrócić co było wręcz niewykonalne po cięciu, ale
jakoś poszło. Mąż poprosił położną, żeby pomogła się ssakowi przyssać, więc
wpadła włożyła mu cyca do buzi i poszła, a on go wypluł. Koniec końców jakoś
sobie poradziliśmy z karmieniem.
Mąż był cały
dzień ze mną, bo ja do 20 miałam zakaz wstawania. Ogarniał małego w sumie 4025g
to kawał chłopa:)
Potem pomógł mi się wykąpać i zostałam sama, jednak bardzo dobrze zniosłam
operację i wstawałam z niewielkim problemem. Wszystko ładnie się goiło, a że
mały miał podwyższone CRP to wyszliśmy dzień później. Laktacja się rozkręciła
od razu, żadnych rzekomych problemów, że niby po cc nie było. Może to dlatego,
że nic nie czytałam o cc, bo jechałam rodzić naturalnie. Jedyny problem to moje
okropnie bolące sutki, bo mały ssak je tak załatwił, że przez miesiąc płakałam
jak go miałam karmić. Maści, swoje mleko, nakładki silikonowe przerobiłam, coś
tam pomogło, najbardziej nakładki, bo się wygoiły trochę i było już tylko
lepiej.
Cała cesarka
jeżeli chodzi o stronę fizyczną bez zarzutu. Jednak moja psychika ucierpiała
strasznie. Nie czułam, że urodziłam dziecko. Pierwsze dni leżałam w łóżku, a
synek obok w łóżeczku, a ja czułam że to obce dziecko. Marzyłam żeby ktoś je
zabrał, żeby już nie płakało. Przeszłam nawał pokarmu z bólem i temperaturą,
ale mąż ogarnął sytuację w 2h i było ok. Mogłam wykarmić bliźniaki. Jak tego
słynnego 3, czy 5 dnia po porodzie zaczęły szaleć hormony i załączył się płacz
tak przez 1,5 miesiąca wyłam codziennie, a mąż dzielnie to znosił, aż któregoś
wieczoru chyba miał już mnie dość (czego to babsko wyje) i chyba nieświadomie
mnie tak rozśmieszył, że dostałam ataku śmiechu i wszystko mi przeszło:)
Jednak z strefą emocjonalną odnośnie cesarki miałam problem dopóki nie
urodziłam siłami natury córki dwa lata po cesarce. Jak koleżanki rozmawiały o
porodzie to ja się wyłączałam, bo przecież ja nie wiem co to jest poród
naturalny, tak mnie to bolało. I to nie wkręcałam sobie niczego, nie nakręcałam
się, bo wiem że niektóre marzą o cesarce, ja po prostu tak to psychicznie źle
zniosłam, i wiem że tylko zrozumieją to takie osoby, które to przeżyły, bo to
jak strata czegoś, jak dla mnie świadectwa kobiecości.